WYPRAWA 2016 – dzień 18
państwa: Austria
2016 tour de Alpes
modyfikacja trasy
Ze względu na duży ruch samochodów odcinek trasy rowerowej za Salzburgiem został zmodyfikowany – pojedziemy do Lofer trasą:
http://www.biroto.eu/en/cycle-route/europe/tauern-cycle-route-variant-via-lofer-r3a/rt00001092
i dalej juz wg zaplanowanej trasy.
22.08.2016
Wczoraj (21.08) wieczorem powtórzył się atak paniki u Wojtka, zdecydowaliśmy, że wracamy.
W Salzburgu, czekając na autobus, Wojtkowi coś odbiło i zaczął zachowywać się normalnie, jak ręką odjął, wszystkie lęki zniknęły. Podzwoniliśmy po ludziach, rozmawialiśmy z psychologami dziecięcymi i … ruszyliśmy w dalszą drogę do Innsbruka.
Takie zwroty akcji i napięcie tylko u nas;) Wiem, wiem, miało być o podróżowaniu, a póki co, blog przypomina pisaną telenowelę – thriller, pt. „rozwój emocjonalny trzylatka”.
Dziś rozpoczęła się na poważnie wyprawa, wjeżdżamy w wysokie góry, zdjęcia będą coraz ładniejsze…
fotki z dwóch ostatnich dni
21.08.2016
Alpy coraz bliżej
coś na ząb – 400g czekolady za 1.30euro
22.08.2016
na moście w Salzburu
ptaszki, kropki i znaki zapytania
Od początku na tej wyprawie coś szło nie tak. Chociaż tereny dość płaskie ostatnio, to i tak dalej mamy pod górkę. Dziś byliśmy w wielkiej kropce. Zastanawialiśmy się, czy iść na pociąg jadący na wschód, czy do pensjonatu, czekać, aż załatwimy auto na powrót.
Rzecz dotyczy Wojtusia, który jest lękliwym dzieckiem, bynajmniej, nie trzymanym pod kloszem. Wyprawa nasiliła w nim dziś jego dziecięce lęki do takiego stopnia, że nie można było nic robić, prócz jechać. Bał się o WSZYSTKO, co zostało wyciągnięte z roweru, że zapomnimy albo ktoś weźmie, kazał nam ciągle trzymać rowery, a najbardziej bał się o Adasia, nie pozwolił postawić go na ziemi, bał się, że pójdzie gdzieś. Towarzyszyła temu panika, krzyki i przeraźliwy płacz, tak długo, dokąd nie ruszyliśmy. Myślę, że to brak osobistej przestrzeni, jaką jest dom. Dlatego też, tylko przyczepka – namiastka domu, dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Po południu poszliśmy na plac zabaw (ogrodzony, więc zamknięta przestrzeń) i jak ręką odjął. Przy szukaniu noclegu też wszystko ok.
Tak więc wyprawa stanęła pod wielkim znakiem zapytania. To czy dalej będziemy zaznaczać w kalendarzu przejechane dni, zależy od tego, czy lęki się powtórzą. Nic na siłę. Wiem, że długo, ale inaczej sie niee dało. A co do zdjęć, Michał będzie próbował dalej jutro, bo bez tego prowadzenie bloga o podróżowaniu mija się z celem.
Pozdrawiamy wytrwałych:)
Alpy już coraz bliżej…
Przepraszamy za tak duże zaległości we wpisach, wynikły one z przyczyn techniczno – organizacyjnych. Mamy nadzieję, że uda się nam systematycznie zamieszczać kolejne wpisy. W skrócie dotychczasowy przebieg wyprawy:
Wojtek, jak się okazało, miał trzydniówkę. Złapał ją zapewne w pociągu – jak tylko rodzice spuścili z oka, wylizał wszystkie szyby. Z drugiej strony podróżni mogą podziwiać piękne widoki za oknem dzieki dzieciom;)
W poniedziałek (15.08) z Ostrawy wyruszyliśmy dalej pociągami. Dojechaliśmy do Rybnika w Czechach i stamtąd jedziemy już na rowerach. Widoczki w tamtejszych rejonach śliczne, ale padła nam karta pamieci w aparacie. Dopiero wczoraj (18.08) w Linz kupiliśmy nową. Dwa dni jeździliśmy po koszmarnie stromych pagórkach – dobry trening na początek.
Od trzeciego dnia (17.08) tereny bardziej wypłaszczone.
Czarty dzień (18.08) cały spędziliśmy w Linz- m.in dlatego, że Michałowi zepsuł się element ukladu napędowego – bębenek kasety. Teraz mamy nadzieję, że szybciej ruszymy do przodu.
Pogoda beznadziejna, zimno i upał na zmianę, a to oznacza ciągłe przebieranie dzieci.
Na trzy godziny jazdy, w najepszym wypadku, wychodzi godzina pedałowania – a to ten jest głodny, tamten chce sikać, ten ma kupę, tamten chce na ręce, drugiego odpiąć, tamtego zapiąć, przykryć, wyjść, ten wkłada palce tamtemu do oka i ten go leje..Do tego droga do celu rozciąga się dwukrotnie z powodu wijących się ścieżek rowerowych, którymi jeździmy ze względu na dzieciaki.
Póki co idzie to jak krew z nosa, ale miejmy nadzieję, będzie lepiej. Fotki dokleimy jutro, o ile nie będzie z tym problemu…
najciekawszy blog na świecie
Najpierw pisaliśmy o przedłużających się przygotowaniach, teraz o gniciu w hostelu. Jeśli czyta tego bloga chociaż jedna osoba, to jest to sukces.
Wojtuś dochodzi do siebie, u dziecka normalne jest gorączkowanie przez 3 dni, po tym czasie jeśli gorączka nie ustąpi, musimy iść do lekarza. Tak czy siak, musimy tu zostać jeszcze minimum dwie noce.
Plan jest następujący: jeśli Wojtek się wykuruje- jedziemy dalej. Jeśli nie, zostajemy, bo i tak boroka chorego ciągać nie będziemy. A potem, w zależności od czasu jaki nam pozostanie, podjedziemy dalej pociągami, ew. zmodyfikujemy trasę.
Jeśli czytasz nas, chociaż jedna osobo, dzięki za cierpliwość, mamy nadzieję, że wkrótce wynagrodzimy ten nudny czas zdjęciami bajecznych widoków:)
no to pojechane
Wyjechaliśmy wczoraj na wyprawę, pogoda jest super, dużo słońca, ale upałów nie ma. I na tym się kończą dobre wieści. Zaczęło się od kilkusekundowego spoźnienia na pociąg, następny był za 3,5 godziny, wiec żeby przetrwać z dzieciakami jeździliśmy w górę i w dół schodami ruchomymi przez 2 godziny. Z Bohumina rowerami dojechaliśmy do Ostrawy i tam się zaczęło. A raczej się skończyło. Wojtka, dziecko zahartowane, które właściwie nie choruje, zmogło jakieś choróbsko. Zdecydowaliśmy zostać do jutra w hostelu. Jeśli gorączka ustąpi, skontrolujemy stan Wojtka u lekarza i jedziemy dalej, jeśli nie, wracamy. A potem się zobaczy.
zerwana smycz
Jedną z cech naszych wypraw jest nieprzewidywalność. Oczywiście jadąc z dziećmi musi ona się mieścić w granicach bezpieczeństwa. Kiedy jeździliśmy sami rozbijaliśmy namiot gdzie nam się żywnie podobało, zazwyczaj na dziko, czasem ktoś sam nas zaczepiał i zapraszał na podwórko, do domu, czasem na plebani, to była wolność. Teraz, ze względu na dzieci odpadają noclegi na dziko, nocujemy u ludzi na podwórku czasem w pensjonatach lub na kempingach. Nigdy nie wiemy gdzie dojedziemy i gdzie będziemy nocować. A dziś jest inaczej- znamy miejsce noclegu – jest to Sosnowiec.
Niestety takie wyprawy mają, obok prawie samych zalet, minusy. Mamy zasadę, ponieważ jeździmy dla przyjemności, nie jeździmy w deszczu. Nie jesteśmy twardzielami. Twardziela, który jeździ w deszczu, w dodatku machając tylko jedną nogą, macie tutaj. Poczytajcie o planach Tomka na kolejne przedsięwzięcie, on ma szaleństwo w oczach. I w nogach:)
Podczas poprzednich wypraw woziliśmy ze sobą słońce na smyczy, mieliśmy nieprawdopodobne szczęście do pogody, nawet w październiku w Turcji, gdzie straszyli nas opadami śniegu, jeździliśmy w krótkim rękawku. Może ten deszcz jest po coś… Tak więc start JUTRO!
jutro…
Biedny Wojtuś… spaczyliśmy w nim pojęcie słowa jutro. Od tygodnia, co rano, mówimy mu: JUTRO POJEDZIEMY NA WYPRAWĘ. To jest jakaś masakra. Zazwyczaj mieliśmy dzień, góra dwa opóźnienia, a ta wyprawa zaplanowana pierwotnie na zeszły poniedziałek przeniesiona jest na jutrzejszą środę, a gdyby chcieć wszystko podopinać na ostatni guzik, to pewnie kolejnego tygodnia by zabrakło. Wysiłek Michała nie poszedł na marne, efekty części przygotowań widoczne na poniższym zdjęciu (zadaszenie – ochrona przed słońcem, tylna torba na karimaty i koc).
stuningowana przyczepka=maluch
A oto rzeczy (jeszcze nie wszystkie) do zabrania. I tak nie będę miała się w co ubrać;)
wyjazd już tuż tuż…
Wyjazd zaplanowany na sobotę 06.08.2016r
Najpierw pojedziemy pociągiem z Katowic do Czeskich Budziejowic (niedaleko granicy z Austrią), a później rowerami przez Alpy nad morze we Włoszech – jak na poniższej mapce.
Ilość osób: 4 (Ania, Michał, Wojtuś, Adaś)
Planowany powrót – koniec września 2016r
Planowany dystans: 1850km
kliknij – mapka z planem wyprawy na całym ekranie