Najpierw pisaliśmy o przedłużających się przygotowaniach, teraz o gniciu w hostelu. Jeśli czyta tego bloga chociaż jedna osoba, to jest to sukces.
Wojtuś dochodzi do siebie, u dziecka normalne jest gorączkowanie przez 3 dni, po tym czasie jeśli gorączka nie ustąpi, musimy iść do lekarza. Tak czy siak, musimy tu zostać jeszcze minimum dwie noce.
Plan jest następujący: jeśli Wojtek się wykuruje- jedziemy dalej. Jeśli nie, zostajemy, bo i tak boroka chorego ciągać nie będziemy. A potem, w zależności od czasu jaki nam pozostanie, podjedziemy dalej pociągami, ew. zmodyfikujemy trasę.
Jeśli czytasz nas, chociaż jedna osobo, dzięki za cierpliwość, mamy nadzieję, że wkrótce wynagrodzimy ten nudny czas zdjęciami bajecznych widoków:)
wyprawy rowerowe
no to pojechane
Wyjechaliśmy wczoraj na wyprawę, pogoda jest super, dużo słońca, ale upałów nie ma. I na tym się kończą dobre wieści. Zaczęło się od kilkusekundowego spoźnienia na pociąg, następny był za 3,5 godziny, wiec żeby przetrwać z dzieciakami jeździliśmy w górę i w dół schodami ruchomymi przez 2 godziny. Z Bohumina rowerami dojechaliśmy do Ostrawy i tam się zaczęło. A raczej się skończyło. Wojtka, dziecko zahartowane, które właściwie nie choruje, zmogło jakieś choróbsko. Zdecydowaliśmy zostać do jutra w hostelu. Jeśli gorączka ustąpi, skontrolujemy stan Wojtka u lekarza i jedziemy dalej, jeśli nie, wracamy. A potem się zobaczy.
zerwana smycz
Jedną z cech naszych wypraw jest nieprzewidywalność. Oczywiście jadąc z dziećmi musi ona się mieścić w granicach bezpieczeństwa. Kiedy jeździliśmy sami rozbijaliśmy namiot gdzie nam się żywnie podobało, zazwyczaj na dziko, czasem ktoś sam nas zaczepiał i zapraszał na podwórko, do domu, czasem na plebani, to była wolność. Teraz, ze względu na dzieci odpadają noclegi na dziko, nocujemy u ludzi na podwórku czasem w pensjonatach lub na kempingach. Nigdy nie wiemy gdzie dojedziemy i gdzie będziemy nocować. A dziś jest inaczej- znamy miejsce noclegu – jest to Sosnowiec.
Niestety takie wyprawy mają, obok prawie samych zalet, minusy. Mamy zasadę, ponieważ jeździmy dla przyjemności, nie jeździmy w deszczu. Nie jesteśmy twardzielami. Twardziela, który jeździ w deszczu, w dodatku machając tylko jedną nogą, macie tutaj. Poczytajcie o planach Tomka na kolejne przedsięwzięcie, on ma szaleństwo w oczach. I w nogach:)
Podczas poprzednich wypraw woziliśmy ze sobą słońce na smyczy, mieliśmy nieprawdopodobne szczęście do pogody, nawet w październiku w Turcji, gdzie straszyli nas opadami śniegu, jeździliśmy w krótkim rękawku. Może ten deszcz jest po coś… Tak więc start JUTRO!
jutro…
Biedny Wojtuś… spaczyliśmy w nim pojęcie słowa jutro. Od tygodnia, co rano, mówimy mu: JUTRO POJEDZIEMY NA WYPRAWĘ. To jest jakaś masakra. Zazwyczaj mieliśmy dzień, góra dwa opóźnienia, a ta wyprawa zaplanowana pierwotnie na zeszły poniedziałek przeniesiona jest na jutrzejszą środę, a gdyby chcieć wszystko podopinać na ostatni guzik, to pewnie kolejnego tygodnia by zabrakło. Wysiłek Michała nie poszedł na marne, efekty części przygotowań widoczne na poniższym zdjęciu (zadaszenie – ochrona przed słońcem, tylna torba na karimaty i koc).
stuningowana przyczepka=maluch
A oto rzeczy (jeszcze nie wszystkie) do zabrania. I tak nie będę miała się w co ubrać;)
wyjazd już tuż tuż…
Wyjazd zaplanowany na sobotę 06.08.2016r
Najpierw pojedziemy pociągiem z Katowic do Czeskich Budziejowic (niedaleko granicy z Austrią), a później rowerami przez Alpy nad morze we Włoszech – jak na poniższej mapce.
Ilość osób: 4 (Ania, Michał, Wojtuś, Adaś)
Planowany powrót – koniec września 2016r
Planowany dystans: 1850km
kliknij – mapka z planem wyprawy na całym ekranie